塔杜施·达博若夫斯基诗5首
塔杜施·达博若夫斯基(Tadeusz Dąbrowski 1979-),诗人,散文家,评论家。他被誉为“波兰诗歌的希望”,赢得了多个重要的文学奖项,包括鲁热维奇文化基金奖(2006年),布尔达奖(2008)等。现居格但斯克。
草地
我并非存心地从俱乐部将你直接
带到了我的床上并彻底揉成
床上用品所以此刻我很难醒着
入睡或者做梦
在我眼前立着一对颤抖的乳房
的彩色图像每时每刻我都感到一种
甜蜜的痛苦仿佛我毫不顾虑良心。
然而,当我躺在床上
几乎同时感到了善与恶。
晚会
——你在白天还是夜晚写作?——白天写夜晚也写,
我亲爱的。在拂晓,当我结束酩酊的漫游
寻找异性的身体,我发觉,夜在
一股墨水的激流里
倾注进来。随后我在阳光里入睡,但是
在午后,我又开始写下夜的主角
他的种种冒险。
“父亲躺在另一个房间……”
父亲躺在另一个房间,睡前阅读。
他一直给我,需要的一切。
似乎我对他有用。
我们睡在相邻的房间,房间安静,我能听到
水在暖气片里的嘀咕。时间在流逝。我还能
做些什么,无穷地拥抱他,或者不断重复:
我爱你?我认为不能。所以我躺在这里,思考
他变老的心脏和不断减少的
心跳频率,这是它的命运。如此多的爱,
对于这爱,无能为力。
没有神秘的诗
哦在祖拉维做一个水闸看管人
在水道一条不重要的支流上,
在平阔的风景里。每天
骑一辆自行车,到一间比报刊亭还小的
混凝土小屋。从四方小窗户里
观看日出和日落。不懂艺术是什么,只知道
狗鱼潜伏在哪儿,鳗鱼在哪儿。
薄雾的早晨,兴致洋洋地
喝茶,听收音机,而它只有
一个频道,它说世界上
有一千万种以上的植物
和动物,不去相信它,它说
有些国家,人们正死于
饥饿,想着这件事,于是忘了
开闸放水。以致大水淹了附近的草地。
却不必为此承担任何后果。
Tadeusz Dąbrowski:
Ginczanka nie była poetką wojennej traumy
Każda wybitna poezja ma to do siebie, że wpędza w pewnego rodzaju obsesję, wpuszcza nas do świata, o którym nic nie wiemy, poza tym, że jest nam tam dobrze, że na jakiś czas zapominamy o sobie, przestajemy tęsknić za własnym językiem. Czujemy się uwiedzeni. Mój podziw dla Ginczanki wzrastał stopniowo i nie bez wewnętrznego oporu, bo sądziłem wcześniej, że taka poezja – lingwistyczna, wyobraźniowa, ekstatyczna – jest poza zasięgiem mojej wrażliwości - opowiada w rozmowie dla serwisu eCzas Kultury Tadeusz Dąbrowski.
Zrozumiałem jednak, czy raczej przypomniałem sobie, bo był przecież wcześniej Leśmian i awangarda krakowska, że poezja – nazwijmy ją – "konieczna" albo oksymoroniczna, a więc taka, której uniwersalność, czyli tajemnica – bo spotykamy się w wierszu nie z tym, co rozumiemy, ale z tym, czego nie potrafimy zracjonalizować – nie polega na niedomówieniu i wieloznaczności, ale na dojściu do krawędzi języka, jego deskryptywnych możliwości – że taka poezja możliwa jest nie tylko poprzez odejmowanie, redukcję, ascezę, logiczność i przejrzystość, ale także – jak u Ginczanki właśnie – przez dodawanie, rozkwit i przerost. Bo wiersz długi, bogaty, rozbuchany wyobraźniowo może być w gruncie rzeczy bardzo zwięzły. I odwrotnie: zdarzają się potwornie długie i rozgadane haiku, choć składają się z kilkunastu sylab.
Agata Araszkiewicz: Leszek Szaruga w eseju towarzyszącym wydaniu książki pisze, że właściwie ten tomik poezji Ginczanki należy traktować jako Pana autorską poetycką książkę. Używając pochodzącej od Miłosza "formy bardziej pojemnej", dowodzi, że każdy autor odnajduje formę swojej realizacji w utworach innych autorów. Na czym polegałaby ta bliskość? Czy jest to spotkanie w podobieństwie, czy w różnicy?
Tadeusz Dąbrowski: Częściowo odpowiedziałem już na to pytanie. Ani w podobieństwie, ani w różnicy. Raczej w różni, a więc przestrzeni, którą obsługuje sztuka. I od jakiegoś czasu filozofia, której od Schopenhauera i Nietzschego marzy się bycie poezją. Dekonstrukcja dowodzi, że myślenie opozycjami to relikt metafizyki. Wybitna poezja – jak ta Zuzanny Ginczanki – dobitnie pokazuje, że myślenie niebiegunowe, myślenie różnią, oksymoronem jest czystą metafizyką. Żyje nam się na tym świecie w miarę komfortowo, bo go uporządkowaliśmy dialektycznie. A poezja pokazuje nam, albo raczej pozwala nam przeczuć, że dzień wcale nie jest przeciwieństwem nocy, kobiecość – zaprzeczeniem męskości, a wiara w Boga – prostą odwrotnością niewiary. Ginczanka, wyplatając z języka najpiękniejsze wzory, wciąż nie jest pewna, czy to, co jej się tka, jest kurtyną, za którą skrywa się rzeczywistość, czy rzeczywistością samą w sobie. Czy słowo zasłania przedmiot, czy jest dokładnie tym, co nazywa. Raz zdaje się wierzyć w stwórczy potencjał mowy, zaraz potem dokonuje zamachu na język, chce się z niego wydostać jak z upiornego gabinetu krzywych luster. Mnie lingwizm Ginczanki pociąga, bo nie jest on grą w ping-ponga ze ścianą, ale drogą do scalenia własnej tożsamości, narzędziem w walce o Ja. Poetka, która mogłaby – gdyby jej nie zamordowano – tworzyć przez kolejne dekady najefektowniejsze słowne makatki, którymi nie pogardziłoby żadne pismo literackie, już jako nastolatka (!) zauważa: "Prostoto, prosta prostoto – / Szarotko, szara szarotko – / być może znajdę się nagle / i sama siebie napotkam".
Odnoszę wrażenie (oczywiście nie jestem poetką!), że mamy dwie skrajnie odmienne lektury Ginczanki. Pan pisze: "Uratujmy Ginczankę przed jej polskością. Uratujmy Ginczankę przed jej żydowskością. Przed jej obezwładniającą urodą. [...] Przed jej 27-letnim życiem i tragiczną śmiercią. Uratujmy ją przed gestapo. Ocalmy ją przed Systemem". Wydobywa Pan jej "uniwersalność", niwelując partykularyzmy. Ja właściwie w swoich interpretacjach wykonałam gest odwrotny: im bardziej kobieca, żydowska sygnatura poetki, nieprzyswojonej przez polski kanon, tym bardziej próbowałam ją zdekonstruować w ramach jakiegoś rodzaju, nazwijmy to, postuniwersalizmu. To właśnie przyswajając partykularyzmy, czynimy Ginczankę "naszą" bez przemocy, zmieniamy samych siebie. Czym jest "System"? Czy partykularyzmy zakłócają mowę prawdziwej poezji? Czy tu chodzi o jakąś "poezję czystą"?
Do "przyswojenia partykularyzmów" nie potrzeba poezji, wystarczy empatia, zdrowy rozsądek i trochę inteligencji. Poezja nikomu tych cech nie wszczepi. Albo inaczej: ktoś, kto ich nie posiada, nigdy po poezję nie sięgnie. Proszę sobie wyobrazić społeczny program leczenia szowinizmu wierszami. Ginczanka cała była antysystemowa. Mówię o tym zresztą w krótkim posłowiu: "Prawdziwa poezja jest zachłanna, nienasycona, głodna, buntuje się przeciwko zastanej rzeczywistości jak pryszczata nastolatka, bolą ją systemy i normy, każde wielkie słowo ogląda pod światło, gardzi złotymi radami i zapożyczonym doświadczeniem, poznaje przez dotyk, przez ciało i krew. Chce brać w siebie świat, ocierać się o świat, przepuścić przez siebie świat. Ranić się i wylizywać z ran. Rozproszyć się, zatracić i odzyskać na nowo, z igliwiem we włosach, piachem między zębami, żywicą na skórze". Każda metodologia jest systemem, co więcej: każda metodologia jest ideologią, a jak wiadomo, sztuka i ideologia nigdy nie chadzały tymi samymi drogami. Każdy akademicki klucz do poezji robi jej krzywdę, zubaża ją i pozbawia energii. Wypruwa z wiersza to coś, co sprawia, że czytając go, wstrzymujemy oddech i czujemy dreszcz na plecach. Metodologiczne podejście do wiersza jest jak operacja na sercu noworodka z użyciem piły tarczowej albo klucza francuskiego, zwłaszcza klucza francuskiego…
"Gdyby Hitler lepiej przeczytał Nietzschego, nie byłoby Holokaustu"
Mówi Pan o rodzaju "oksymoronicznej czystej metafizyki", właściwej poezji czy poezji Ginczanki w szczególności. Pamiętam jej pierwsze, uderzające dla mnie nowatorstwo, które polegało na zmaganiu się ze zmysłowością języka, zderzeniu lekcji skamandrytów z głębinowym, symbolicznym projektem nowoczesnej emancypacji. Czy to, co nas oszałamia, to soczystość, śmiałość języka, czy jego głębinowa nowoczesność? Czy to jest właśnie metafizyczny oksymoron?
Metafizyczny w sensie "piękna, które jest przerażenia początkiem". Oksymoron uwodzi, bo uwalnia nas od mentalnego konformizmu, od sztampy i samozadowolenia. Od metodologii i systemu. Gdyby Hitler lepiej przeczytał Nietzschego, nie byłoby Holokaustu. Oksymoron – pojmuję go bardzo szeroko – wyprowadza poza język, ku milczeniu świata, Boga. Milczeniu, które przeraża, daje do myślenia i uczy pokory. Po prostu czyni nas ludźmi.
W poezji Ginczanki – podkreśla Pan – nie ma dualizmu ducha i materii, słowa i ciała, ale czy nie jest tak, że ona ten dualizm dostrzega, ale go "rozbraja", przewartościowuje, jakby robiła transkrypcję mitów kultury? Czy ta poezja nie jest ogólnie propozycją odnowienia znaczeń kultury?
Oczywiście, że go dostrzegała. W sensie artystycznym i światopoglądowym jej panteizm był punktem dojścia. Ale w sensie psychologicznym? Każda sztuka polega na ciągłym recyklingu nieświadomych pragnień w mity kultury, a potem przepisywaniu tych mitów w taki sposób, byśmy chcieli w nie nadal wierzyć. To jak z krążeniem wody w przyrodzie. A może każdy jest panteistą, póki nie nauczy się mówić? Ginczanka uczyła się mówić przez całe życie, w tym sensie rozbrajała dualizm bardzo świadomie i konsekwentnie. Zdawała sobie sprawę, że nauka języka jest nieskończona, że im więcej potrafi nazwać, tym większy kawałek świata się jej wymyka.
Jak rozumie Pan wiersz "*** [Non omnis moriar]", najbardziej komentowany utwór poetki? Czy umieszczenie po nim innych, wcześniejszych wierszy ma jakieś specjalne znaczenie?
To przejmujący wiersz, ale wcale nie najlepszy w dorobku poetki. Wyrzucanie go na początek lub koniec tomu znowu sugerowałoby historyczny, narodowościowy sposób lektury. Ginczanka nie była poetką wojennej traumy. Jak pani wyczytała z mojego posłowia, chciałem ją uratować zarówno przed jej polskością, jak i żydowskością. A nawet przed jej urodą, którą zachwycali się skamandryci. Utwór poetycki jest samowystarczalny, radzi sobie bez biograficznych protez. Często nie rozumieją tego faktu błyskotliwi skądinąd badacze, którzy przeszli rzekomo szkołę dekonstrukcji. Życiorys autora nie ma znaczenia przy interpretacji tekstu. Tragizm "*** [Non omnis moriar…]", ale też przejmujący humanizm tego wiersza nie wynika bezpośrednio z tragicznego losu poetki, bo taki los był udziałem milionów, jego tragizm wynika z talentu Ginczanki. Piękny wiersz Obcość, którym zamknąłem tom, zostawia czytelnika z gęstszym, bardziej twórczym niepokojem. A że jest wcześniejszy od tamtego? A co to znaczy "wcześniejszy"? W poezji nie ma czasu. Że zacytuję Różewicza: "poeta ma lat 90 / i ma lat 9 / i lat 900" albo: "Nie ma wierszy dawnych i nowych, są tylko wiersze wcześniej i później napisane".
Zgadzam się z Panem, że zapis obcości i tragiczności w tej poezji miał miejsce na długo przed wybuchem wojny. A jednak dla mnie wyinterpretowanie ich genezy w biografii symbolicznej poetki, czytanej również jako tekst, pozwoliło dostrzec i zrekonstruować całą tę wyobcowaną i tragiczną skalę. Niezależność i przebojowość tej, stereotypowo rozumianej jako "zmysłowa", poetki skrywała tak naprawdę ogromny dramat, który w pełni mógł się ujawnić dopiero w melancholijnej i pełnej androginicznych wątków twórczości. Dzięki temu ocalamy także część kobiecego doświadczenia z podmytej seksizmem i antysemityzmem Warszawy lat 30. i rozumiemy głębiej zarówno sens symbolizacji zawartej w poezji, jak i egzystencji. Gdy w serii "Poeci powrotu" ukazał się pierwszy po 1989 roku tomik poezji Ginczanki w opracowaniu Izoldy Kiec, z wielką siłą uderzyła mnie w nim niezwykła poetycka próba opisania czy usymbolicznienia (własnej) kobiecej podmiotowości. Wracając do tomiku opracowanego przez Pana, który ukazał się teraz w serii "44. Polska poezja od nowa" – Ginczanka występuje tu pomiędzy Broniewskim, Konopnicką, Kamieńską, Leśmianem, Pawlikowską-Jasnorzewską, Staffem. No właśnie czy (i jakim) Ginczanka staje się na naszych oczach klasykiem?
Żyjemy w czasach, które nie generują klasyków w dawnym rozumieniu. Czas wylęgu dzisiejszego klasyka (a więc gwiazdy) wynosi najwyżej kilka lat. Później gwiazda zamienia się w białego karła, w zombie, grasujące po śmietniku popkultury. Mam nadzieję – o czym także wspominam w posłowiu – że dzięki tej antologii Ginczanka pozostanie dyskretna, rozpoznawalna, lecz nierozpoznana.
推荐阅读: